|
Historia |
Był początek roku 1983. Trwał stan wojenny, ale w powietrzu krążył już duch przemian. Wtedy to w głowach trójki młodych druhów: Jurka Gołąbka, Jarka Poskarta i Mariusza Znamca zrodził się pomysł założenia zastępu, a w dalszej perspektywie - drużyny harcerskiej z prawdziwego zdarzenia.
Na pierwszej zbiórce w dniu 11 lutego zjawiło się dziewięć osób: Jarek Żak, Jurek Gołąbek, Mariusz Znamiec, Jarek Poskart, Jolanta Maj, Alina Broniszewska, Róża Rali, Boguś Pietniszka, Sławek Chmielewski.O godz. 21.00 jednogłośnie wszyscy opowiedzieli się za Środowiskowym Zastępem Starszoharcerskim. Zastępowym został Jarek Żak.
- Wszyscy uczyliśmy się w liceum w Gogolinie. Były lata 80-te, etos Solidarności zataczał coraz szersze kręgi. Zmiany zachodziły także w harcerstwie. Harcerstwo zaczęło wracać do przedwojennych tradycji, symboliki. Znowu pojawiły się lilijki, krzyż, mundur wzorowany na dawnym. W harcerstwie podporządkowanym partii nie czuło się tego ducha. Wszystko było bardziej formalne, szkolne. Szukaliśmy czegoś więcej - wspomina Jarosław Poskart, wieloletni instruktor harcerski.
Od maja 1983 roku zastęp działa w Komendzie Hufca na okresie próbnym.
- Atmosfera i duch naszego zastępu przypadł do gustu młodzieży, szczególnie po rajdzie w Zdzieszowicach. Po wakacjach na zbiórkę przyszło do nas ponad 20 osób - mówi Jarek Poskart.Powstaje drużyna z prawdziwego zdarzenia. Od września pełna nazwa drużyny brzmi: 1 Krapkowicka Drużyna Harcerzy Starszych 'Szarańcza'. Nazwa drużyny wydaje się kojarzyć z ogromną ilością szaro-zielonych stworzeń, ekspansywnie zdobywających coraz większe połacie ziemi. Stanowczo zaprzecza temu Jarosław Poskart.- Nie, nie. Rudolf Schnurpfeil wybrał tę nazwę na chybił-trafił. Nie ma tu żadnych podtekstów, choć mieliśmy potem czasami kłopoty przez logo drużyny. Lilijka wpisana w dużą literę S, kojarzyła się niektórym jednoznacznie z nielegalną wtedy Solidarnością.
Estyma drużyny zatacza coraz szersze kręgi. Coraz więcej młodych ludzi chce zasilić jej szeregi. Założyciele 'Szarańczy' dbali o to, by grupa była zintegrowana, a jednocześnie nie izolowała się od reszty społeczeństwa.
- Nasi harcerze wyróżniali się kreatywnością, odpowiedzialnością. Co chwilę wprowadzaliśmy nowe metody aktywizacji. Z drugiej strony chcieliśmy dotrzeć do jak najszerszego grona młodych ludzi. Byliśmy widoczni. Porozumieliśmy się z POM-em w Krapkowicach, który fundował nam cotygodniowy przejazd na basen w Zdzieszowicach. Przez cztery lata w Zakładowym Domu Kultury w Otmęcie prowadziliśmy ciemnię fotograficzną. W pewnym momencie mieliśmy do dyspozycji magnetowid, który w latach 80-tych mało jeszcze kto posiadał. Organizowaliśmy otwarte pokazy. Na filmach z Brucem Lee sala zawsze pękała w szwach - śmieje się krapkowicki instruktor.
Pomysły i inicjatywa 'Szarańczy' szybko osiągnęły wymiar ogólnokrajowy.
- To my wymyśliliśmy Harcerskie Mistrzostwa Polski w Palanta. Przyjechali do nas ludzie z całej Polski. Przy basenie w Otmęcie stanęło jakieś 60 namiotów - mówi długoletni drużynowy 'Szarańczy'.W 1986 roku patronem 'Szarańczy' zostaje Andrzej Małkowski - twórca harcerstwa polskiego.
- Takich drużyn w Polsce było wtedy kilkanaście. Zaprosiliśmy te drużyny do nas. Przyjechali harcerze ze Skoczowa, a nawet Białegostoku. Dzięki temu fama o nas poszła już na cały kraj - mówi Poskart.W latach 1985-90 'Szarańcza' jest na topie. Drużyna rozpoznawana jest wszędzie.
- Byliśmy sztandarową drużyną harcerską na tamte lata. Najpierw osiągnęliśmy szczyt w województwie, a potem byliśmy najlepsi w Polsce. To inni od nas uczyli się organizacji, zaangażowania i pomysłowości - przyznaje mój rozmówca.Krapkowiccy harcerze w nagrodę za wywalczenie tytułu Drużyny Sztandarowej Opolskiej Chorągwi ZHP wyjeżdżają na zagraniczne obozy.
- Jeden obóz odbył się w Biełgorodzie w ZSRR, inny w NRD. Dla nas wtedy to była naprawdę duża sprawa. Pamiętam jak zwiedzaliśmy Moskwę. Było lato, mieliśmy mundury, ale krótkie spodenki. Zostaliśmy za to przegonieni z Placu Czerwonego, ale pamiątkowe zdjęcie zdążyliśmy zrobić - uśmiecha się Jarek.Działalność 'Szarańczy' to nie tylko obozy, rajdy i zbiórki. Drużyna angażowała się też w wiele akcji zarówno w Krapkowicach, jak i poza miastem.
- Staraniami Rudolfa Schnurpfeila gmina przekazała nam w użytkowanie basztę przy drodze krajowej Racibórz-Opole. Sami obiekt remontowaliśmy, wstawiliśmy okna, drzwi. Co z tego jednak, skoro potem byliśmy już tak liczni, że baszta była za mała, żeby nas pomieścić. Przyczyniliśmy się też do odbudowy 'kanoni' we Fromborku, w którym mieszkał Kopernik. Co roku zjeżdżali tam harcerze z całej Polski. Tak więc z jednej strony jechaliśmy wypocząć i przeżyć wakacyjną przygodę, a z drugiej strony udzielaliśmy się społecznie. Nasza drużyna współuczestniczyła w budowie obserwatorium astronomicznego. W 'Operacji Frombork' uczestniczyliśmy przez 5 lat. W nagrodę zostałem honorowym obywatelem tego miasta - podkreśla Jarosław Poskart.Jak wspomina instruktor z Krapkowic koniec lat 80-tych to trudne czasy dla wszystkich, nie tylko harcerzy.
- Dziś to może śmiesznie zabrzmi, ale żeby jechać na drugi rok na wakacje do Fromborka, już w październiku musiałem zawiadomić tamtejszy wydział handlu, że określonego dnia odbiorę w określonym sklepie, odbiorę np. siedem kilogramów kiełbasy. Czasami problemem okazywał się też dojazd. Wykupiliśmy miejscówki na pociąg z Kędzierzyna do Olsztyna. Co z tego, skoro pijany konduktor do spółki z kierownikiem pociągu zostali podpłaceni i wpuścili do przedziałów innych podróżnych. Całą drogę do Olsztyna staliśmy na korytarzu.Wyjazdy na wakacyjne obozy były nagrodą za całoroczną pracę. Poznawanie nowych miejsc, nowe znajomości, ale także niemiłe przygody. A było ich kilka.
- Kiedyś w Bieszczadach napadła nas zgraja podpitych tubylców. Mieliśmy już po 18 czy 19 lat, więc jakoś sobie poradziliśmy. Więcej strachu osobiście miałem, kiedy jedna z naszych harcerek zasłabła na obozie. Do najbliższej miejscowości było 6 kilometrów. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, co to telefon komórkowy, ba, nawet znaleźć stacjonarny to był sukces. Nieśliśmy tę dziewczynę przez całą drogę na noszach. Po czym okazało się, że omdlałą dziewczyną zająć się mógł jedynie lekarz z pobliskiego szpitala... ale dla psychicznie chorych.Dziś po 22 latach działalności 'Szarańczy', jej wszystkie sukcesy i osiągnięcia wciąż budzą szacunek. Zwłaszcza, że każdy rodzaj przejawianej aktywności przez jej członków, był od początku skrzętnie zapisywany i dokumentowany.
- Co roku wydawaliśmy książki rozkazów i kroniki podsumowujące pracę drużyny. Oprócz tego tworzyliśmy własne gazetki: 'Bolo' (na cześć pierwszego drużynowego Jarka Żaka), potem był 'Zbyś' i 'Szarańczaki'. Jedna z naszych harcerek pisze teraz pracę magisterską na temat 'Szarańczy' - zauważa Poskart.
- Mieliśmy też w drużynie siedmiu gitarzystów i po jakimś czasie spisaliśmy wszystkie wykonywane piosenki i postanowiliśmy na próbę wydać śpiewnik. Najpierw zrobiliśmy tylko 5 egzemplarzy - zaznacza.Jak się okazało już w niespełna 2-3 lata śpiewnik 'Szarańczy' zrobił prawdziwą furorę w całym kraju.
- Drukowaliśmy 1000 egzemplarzy, które były rozsyłane pocztą po całej Polsce. Śpiewnik stał się naszym głównym źródłem zarobku - relacjonuje Poskart.
Przez wszystkie lata przez drużynę przewinęło się około 500 osób.
- Jeszcze w latach 80-tych drużyna się na tyle rozrosła i była tak prężna, że nasi ludzie zaczęli prowadzić inne drużyny w krapkowickim hufcu. W zasadzie od 1995 roku drużyna stała się zapleczem kadry instruktorskiej. Generalnie dziś cała kadra hufca opiera się na 'Szarańczy' - mówi Jarek Poskart, który aktualnie pełni funkcję skarbnika krapkowickiego hufca.
Fragment tekstu Kuriera Krapkowickiegi nr 87
|
Komentarze |
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
|
Oceny |
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.
Brak ocen. Może czas dodać swoją?
|
|
Shoutbox |
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.
|
|